Start

Logowanie



Piotr Litwin
Drugi z Peru
Wpisany przez Piotr Litwin   
Wtorek, 10 Listopad 2009 00:47

Tak jak pisałem we wstępniaku 31.10.2009 dotarł do Limy Krzysiek i od razu zaczeło się dziać. Wieczorem wyladowaliśmy na kolacji w Jockey Plaza tzn. Krzys Gabryś, ja oraz oraz pani profesor Yanina Luz nauczycielka hiszpańskiego naszych księży, Melina, Chapi (czyt. Isabella) i jej siostra Lilian ktora od grudnia do marca będzie prowadzić konwersacje w Centrum Formacji Misyjnych w Markach. Następnego dnia ponieważ była niedziela wybraliśmy się w okolice Huachipy obejrzeć slumsy Limy. Widziałem dwa koscioły-kaplice znajdujace się albo w stanie budowy albo w stanie rozkładu jak kto woli. Do domów podciągnięto już prąd ale brak jest tam wody ktorą dowożą beczkowozami. Widać co prawda już drobne inwestycje w stylu asfaltu na głównej drodze i boiska do koszykowki dla dzieci ale całość wywiera przygnębiajacy widok. Ciekawostką była stacja benzynowa umieszczona w domu mieszkalnym. Obejrzeliśmy też mały cmentarz na którym Peruwiańczycy żegnali swoich zmarłych jedzac i pijąc na ich grobach. To taki latynoski zwyczaj. Widzieliśmy tez tereny zajmowane pod nowe osiedla slamsów gdzie buduje się domki plecione z trzciny lub czegoś podobnego. Wieczorem ponownie Jockey Plaza (to takie duże centrum handlowe jak M-1 w Markach w zachodniej stronie Limy) tym razem na kawie z Mimi (siostrą Chapi i Lily), Yaniną i Estebanem (mężem Mimi). Poniedziałek to dzień wzmożonych zakupów przedmiotów zarówno potrzebnych do codziennego użytku czyli żywność - w górach nie ma czegoś takiego jak wędliny no jest chyba tylko mortadela, sucha karma dla psow też jest tańsza w Limie. Poza tym cała fura drobiazgow potrzebnych do przezycia w gorach. Materialy budowlane - kafelki, farby, pędzle i drabina konieczne do remontu plebanii - o dziwo w Peru z datków wiernych parafia nie jest w stanie się utrzymać i księża muszą dokladać do jej utrzymania. Z perspektywy Polski wydaje się to nie prawdopodobne ale jednak jest prawdziwe. Nota bene z pieniędzy zbieranych w polskich kosciołach na misje tylko niewielka część dociera do misjonarzy większość pochłania administracja w Polsce. Wracając do zakupów kupiliśmy sobie z Krzyśkiem rowery górskie i tu dygresja wczoraj przejechaliśmy na nich okolo 8-10 kilometrow na których Krzysiek zostawił mnie około dwóch kilometrów. Po tej przejażdżce wiem czemu Kolumbijczycy wygrywają klasyfikacje górskie Vuelta Espana. Nogi miałem jak z waty i brakowało oddechu ale w sumie to nie powinno dziwić Marco jest położone na wysokości 3500 metrów npm. Wieczorem odwiedziły nas w Huachipie Yanina, Lily i Chapi i po kilku godzinach rozmów (fajnie wygladaly te rozmowy ja polski, rosyjski i słabo niemiecki one hiszpański i angielski, dobrze, że byli Krzysiek i Tomek) odwieźliśmy je z Krzyśkiem do domów. We wtorek ostatnie pakowanie naszej kamionety lub z angielska pick-upa i w drogę do Marco. Bite 4,5 godziny jazdy z postojem na przełęczy Ticlio 4818 metrów npm stamtąd zjazd przez Oroya do Marco gdzie przywitał nas proboszcz parafii ks. Bogdan Trzópek. W środe pojechalismy z Krzysiem do Huancayo gdzie odwiedziliśmy jego kolegów po fachu w Pio Pata misjonarzy Jacka Olszaka i Antoniego Lichonia oraz zameldowalismy sie (tzn Krzysiek) arcybiskupowi Huancayo Pedro Ricardo Barreto Jimeno. W czwartek pojechałem z Krzyskiem do Pumacancha gdzie on spowiadał dzieci przed bierzmowaniem. Wolny czas poświęcaliśmy na drobne naprawy tego co się rozleciało podczas nieobecności Krzyśka w Marco. W piątek było bierzmowanie dla młodzieży z okolic Marco na które po raz pierwszy raz od kilku lat zjechał Arcybiskup Pedro Barreto. Odbyło się ono w Janjaillo tak na wysokosci 3900 metrów npm. Po drodze kierowca zrezygnował z prowadzenia samochodu i tak mnie przypadł w udziale taki malutki rajdzik nad przepaściami (no może były maleńkie). Chyba na skutek nadmiaru wrażeń zatrzasnąłem w samochodzie kluczyki i zostawiłem go z pracującym silnikiem na luzie. Krzysiek musiał wrocić do Marco po zapasowe kluczyki. Po bierzmowaniu którego fragmenty filmowałem zaproszono na posiłek zwany "pachamanca" który składał się z pieczonej świnki morskiej zwanej tu qui, baraniny, białych i czerwonych ziemniaków, fasoli i bobu, do tego ostry sos achi. Po posiłku powrót do Marco tym razem już bez przygód - podoba mi się jazda w Andach. Na koniec wspólna fotografia z arcybiskupem przed kosciołem parafialnym w Marco.W sobotę rano wolne, potem zakupy chlebków i mortadeli tym razem dla gosci których zaprosił proboszcz w celu powitania w parafii nowego wikarego a przy okazji także mojej skromnej osoby. Po mszy było okolo trzech godzin występów różnych grup artystycznych. Najfajniej wygladaly dzieci z przedszkola i z podstawowki które pokazały m.in. karnawał w Marco wyglądało to fantastycznie. W niedzielę przed południem wspomniana wyżej wycieczka rowerowa, a wieczorem odwiedził nas misjonarz z San Ramon ks. Henryk Chlipała z którym posiedzieliśmy chwilę w saunie. Dziś nowy wikary organizuje wspólna kolację to taki zwyczaj, że zaprasza się misjonarzy po powrocie lub przyjeździe ze starego kraju. Jutro jedziemy z wikarym do Limy on załatwić kartę stałego pobytu, ja zdać na lotnisku telefon komórkowy za który płacę jak za żyto - cóż nieznajomość języków szkodzi. Piotr lub może Pedro Litwin.

 
« PoczątekPoprzednia123456789NastępnaOstatnie »