Start

Logowanie



Piotr Litwin
Piąty z Peru trochę na siłę.
Wpisany przez Piotr Litwin   
Czwartek, 24 Grudzień 2009 01:13

Hmmm... Od czego by tu zacząć? W zasadzie życie toczy się w Peru po staremu choć wczoraj czyli 22 grudnia do dymisji podał się minister ekonomii i na jego miejsce wyznaczyli jakąś babeczkę. Chyba zaczyna się poważniejszy kryzys, ciekawe czy ta kobitka występuje w charakterze zbawcy czy też kozła (lub kozy) ofiarnej? Pożyjemy zobaczymy. Po powrocie z wycieczki do Andamarci zapanowała tutaj taka drobna przedświąteczna gorączka. W Marco pomogłem wybudować Krzyśkowi szopkę a właściwie to małą szopę która po zakończeniu budowy waży tak ponad ćwierć tony - solidna szopeczka. Za nią jest umieszczone zdjęcie mojego autorstwa które Krzysiek powiększył do rozmiarow 2 na 3 metry w zakładzie dużych druków. Wydrukowano je na takiej folii więc jest dość trwałe. W sumie to na pewno największe moje zdjęcie. Po zakończeniu budowy szopki przystąpiliśmy z Krzysztofem do produkcji masarskiej. Na początek wyprodukowaliśmy kilkanaście lub kilkadziesiąt kilogramów wędzonej kiełbasy wieprzowo-wołowej którą osobiście wędziłem. Uwędziła się, że hej i o dziwo na skutek moich działań strażackich w wędzarni czyli ustawicznym przygaszaniu ognia żadna nie pękła i mimo iż była bardzo mocno uwędzona w środku okazała się bardzo soczysta i leciutko pikantna ale to już zasługa Krzysia bo On ją doprawiał. Następnie korzystając z prezentu który Krzyśkowi ofiarował Wiesław Gregorczyk czyli książki o wyrobie domowym wędlin wyprodukowaliśmy wędzony i potem ugotowany boczek oraz wędzoną, parzoną i gotowaną szyneczkę. Mój świętej pamięci dziadek który był rzeźnikiem i masarzem byłby prawie ze mnie dumny. Prawie bo szynka jest różowiótka, kruchutka i soczysta ale niestety tak ze trzy - cztery godziny za długo się peklowała i ma taki delikatny posmaczek. No cóż człowiek uczy się na błędach. Czas między produkcją kiełbasy i szynki poświęciłem na spacery po Huancayo których rezultatem jest około 170 zdjęć miasta które sukcesywnie będę starał umieszczać w galerii o Huancayo. W tym czasie moi koledzy w albach byli na pożegnaniu ks. Roberta Plocha pochodzącego z diecezji opolskiej który po kilku latach kończy posługę kapłańską w Peru i wraca do Polski. Teraz króciutko o parafii Santo Cura de Ars w Pio Pata. Sama Pio Pata to coś między osiedlem a dzielnicą w El Tambo które z kolei jest częścią "wielkiego" Huancayo. W parafii posługę kapłańską pełnią ks. ks. Antonii Lichoń i Jacek Olszak którzy oprucz zwykłych obowiązków kapłańskich zajmują się licznymi grupami dziecięcymi i młodzieżowymi o których też może kiedyś napiszę. Poza pracą w parafii w Pio Pata udzielają się także na wyższych uczelniach oraz pomagają w prowadzeniu działalności misyjnej w innych parafiach np. Andamarce i Acobambie. Do najciekawszych przejawów działalności misyjnej zaliczyć trzeba audycję telewizyjną którą realizuje ks. Jacek Olszak. Audycja "Pescando en red" czyli po polsku "Łowiąc w sieć" jest godzinną audycją muzyczną na którą składają się utwory nie koniecznie religijne ale mające tzw. przesłanie dobra, pokoju i wiary. Głównymi wykonawcami są południowo amerykańscy artyści którzy nieco przypominają twórczość Kaczmarskiego, Łapińskiego ale jak mówię nieco ponieważ mają swoj własny artystyczny image bardzo różny od stylu europejskiego choć wiele jest w tym poezji śpiewanej. Dodatkową zaletą wspomnianej audycji jest Nereida Roksana Vasques Rivas - spikerka audycji, jest to ta sama drobniutka "dziewczynka" z którą fotografowałem się przy pomniku Malinowskiego na przełęczy Ticlio. To niesamowite jak ta drobna i cichutka istota zmienia się przed kamerą. Istny wulkan uczuć i erudycji, zwykle spokojna w trakcie programu wyrzuca z siebie zdania z prędkością karabinu maszynowego a jej ekspresyjność najlepiej oddaje cytat z filmu "Chłopaki nie płaczą" - ...przykumaj bracie te kocie ruchy te gesty rękami... Właśnie te drobne dłonie poruszające się w zawrotnym tempie niesamowicie fascynują. A po nagraniu dalej jest cichutka i spokojna. Program trwa około godziny i ukazuje się najpierw w soboty w telewizji kablowej i powtórka - przerywana reklamami - w niedzielę w paśmie telewizji lokalnej. Myślę, że ten niedzielny program jest w stanie technicznie rzecz biorąc obejrzeć około czterystu tysięcy osób. To tyle o tej audycji bo trudno opisać program pełen muzyki prozą. 19 grudnia wyjechaliśmy wraz z Antonim, Krzyśkiem i Leosią do Andamarci, podróż była o tyle ciekawa, że w przeddzień naszego wyjazdu w Comas (to największa miejscowość na trasie) pojawiło się około 80 członków "Sendero luminoso" którzy najprawdopodobniej konwojowali jakiś potężny transport kokainy i po akcji "wpadli" na piwko do comaskich lokali a potem pomaszerowali dalej i spędzili noc w Mariscal Castilla miejscowości nazwanej tak na cześć bohatera narodowego Peru marszałka Castillii. W tym czasie pięciu policjantów z Comas albo zamknęło się w swym obetonowanym posterunku albo co bardziej prawdopodobne ciupasem udali się do Huancayo po posiłki. Zaraz po tym jak terroryści opuścili Comas przejachało wojsko ale już nikogo nie zastało - cóż taki przypadek. Następnego dnia jedynym znakiem bytności senderoso była długa broń u żołnierzy na posterunku kontrolnym w Comas. 23 grudnia kiedy na chwilę wpadliśmy do Huancayo sytuacja była już unormowana na posterunku znów służbę pełnili policjanci z bronią krótką. W Comas wyładowaliśmy zabawki które Arcybiskupstwo przysłało do tutejszej parafii dla dzieci z okazji Świąt Bożego Narodzenia. Dotarliśmy do Andamarci późnym popołudniem, droga jest już nieco lepsza bo wszystko błoto spłyneło z wodą. Wieczorem czekały nas uroczystości związane z czymś na kształt wręczenia dyplomów maturalnych połączonych z balem w Colegio San Antonio de Padua w Andamarce. Najpierw krótka msza święta a potem zabawa. No cóż ponieważ mszę odprawiali Polacy to jako jedyna odbyła się punktualnie i planowo, a potem było już po peruwiańsku. Zaproszono zarówno nas jaki i orkiestrę na godzinę ósmą my byliśmy, orkiestra około dziewiątej zagrała dwa króciótkie utworki po czym jej podziękowano. Najpierw przez okolo 35 minut na salę w budynku municypialnym wchodzili absolwenci (to jeszcze miało sens bo w końcu to ich święto). W sumie fajnie wyglądali chłopcy w garniturach - elegackich stwierdzam obiektywnie - w których chyba czuli się mocno nie swojo bo nie bardzo wiedzieli co mają zrobić z rękami. Lepiej i gorzej miała płeć piękna. Lepiej bo wypożyczone kreacje były naprawdę ładne i eleganckie i dziewczyny prezentowały się w nich bardzo, ale to bardzo okazale. Gorzej bo nikt ich wcześniej nie uświadomił o dwóch rzeczach: o tym, że im której jest więcej tym sukienka powinna być luźniejsza - tak więc nie które wyglądały troszkę jak baleroniki. Drugim i to zasadniczym problemem było chodzenie a właściwie brak umiejętności chodzenia w butach na wysokich obcasach. Całe szczęście, że żadna z dziewcząt się nie przewróciła albo nie skręciła nogi. Po ich prezentacji odśpiewano Hymn peruwiański i zaczął się nie bal tylko co (?) ... właśnie co dla mnie cyrk i wodolejstwo. Najpierw pan dyrektor szkoły autentycznie przez 10 minut ględził, że w zasadzie najważniejszym zawodem jest nauczyciel. Potem kolejni "mówcy" chyba pięciu przez następną godzinę mówili o niczym a ci młodzi co to się mieli bawić siedzieli na krzesełkach i czekali. Najciekawszym egzeplum był przedstawiciel rodziców będący ewangelikiem - to nie znaczy, że był członkiem Kościoła luterańskiego lub kalwińskiego - nie to sekciarz należący do bliżej nie określonej grupy pseudo religijnej, któremu "wiara" nie pozwoliła aby jego córka wzieła udział w uroczystościach ale on sam ależ owszem bardzo chętnie przyszedł zamoczyć dziób na krzywy ryj i jakoś mu w tym "wiara" nie przeszkadzała. Gdzieś tak po półtorej godzinie zaczęto im wręczać dyplomy i upominki (byla juz za dwadzieścia jedenasta) w tym momencie nie zdzierzylismy i razem z Antkiem i Krzyśkiem po angielsku opuściliśmy audytorium. Ględzenie trwało tak gdzieś do 23:20 po czym zagrano pierwszy utwór. Orkiestra miała zapłacone za granie do trzeciej więc o tej godzinie całkiem nie po angielsku spakowała manele i opuściła towarzystwo, mimo jego protestów bo przecież mieli grać od ósmej. To, że czas od ósmej do w pół do dwunastej organizatorzy sami zmarnowali jakoś im umknęło. W niedzielę Antonii pojechał na jakąś zapadłą wieś dać kilku parom ślub a my ten czas spędziliśmy raczej spokojnie na drobnych naprawach. W poniedziałek Antek wraz z Leosią wrócił do Huancayo a my z Krzysiem tradycyjnie ustawiliśmy szopkę w kościele w Andamarce i przystąpilismy do kolejnej produkcji masarskiej. Tym razem byla to kiełbasa wieprzowo-barania wędzona, parzona i gotowana wyszła zupełnie dobrze. Dziś pojechaliśmy do Huancayo po resztę rzeczy potrzebnych do zorganizowania dzieciom peruwiańskim Świąt Bożego Narodzenia. Okazuje się, że oprucz prezentów potrzebne są do tego panetony (małe nadziewane bakaliami ciastka drożdżowe - na wioskach ich nie produkują) oraz gorąca czekolada którą trzeba oczywiście samemu ugotować. Jutro rano z całym tym dobrodziejstwem ruszamy z powrotem do Andamarci a 25 mam robić za namiastkę Św. Mikołaja. O tym i innych sprawach w następnym ględziołku. Piotrek

PS. Wszystkim czytelnikom życzę zdrowych i spokojnych Świąt Bożego Narodzenia. PL

 
« PoczątekPoprzednia123456789NastępnaOstatnie »