Start

Logowanie



Piotr Litwin
Trzeci z Peru
Wpisany przez Piotr Litwin   
Niedziela, 22 Listopad 2009 16:26

Zgodnie z planem we wtorek 10.11 pojechaliśmy z wikarym z Huancayo do Limy. Podróż odbyliśmy bardzo przyzwoitym autobusem linii Salazar mimo to trwała ona prawie siedem godzin. Pan kierowca miał nas wysadzić w Huachipie ale mu się zapomniało albo chciał zrobić na złość gringos. Nie przeszkadzało mu to w kilkakrotnym zatrzymaniu się na tzw. nieplanowanych przystankach gdzie do autobusu wchodzili różnej maści handlarze sprzedający swoje produkty, a to chleb, a to napoje, a to owoce. Do Huachipy dotarliśmy prawie godzinę później ale w calości co w Peru nie zawsze jest pewne jesli podróżuje się środkami komunikacji publicznej. W środę wikary udał się załatwiać papiery rezydenta w Peru (czytaj karta stałego pobytu) i dzięki operatywności Lilian załatwił formalności w ciągu jednego dnia - to chyba tutejszy rekord. Ja pojechałem na lotnisko oddać komórkę i tu o dziwo złodziejska (w cenach) firma okazała się wyjątkowo uczciwa i po zdaniu telefonu zamknęła rachunek bez żadnych dodatkowych kosztów. Potem udaliśmy się do Peruwiańskiego Związku Podnoszenia Ciężarów. Rezyduje on w bramie numer 16 na Stadionie Narodowym w Limie. W bramie tej jest maleńka hala sportowa z trybunkami wokół centralnego pomostu oraz chyba trzy lub cztery pomościki treningowe. W salce zastaliśmy pana Lopeza i dwoje zawodników-instruktorów. Na wieść, że chcę sędziować im zawody na początek spytali za ile. Po oświadczeniu, że mogę robić to społecznie chcieli mnie od razu wciągnąć w grafik zawodów niestety mój brak znajomości castillana - czyli hiszpańskiego ograniczył ich zapał. Nie mniej jednak wyrazili zainteresowanie moimi uslugami a nawet chcieli żebym poprowadził coś na kształt wykładu dla miejscowych sędziów i żebym sędziował już za tydzień zawody 12 i 14 latków niestety w Limie z której ja nazajutrz wyjeżdżałem. Obiecali zadzwonić (Poranek Kojota) ale na razie milczą. Pożyjemy zobaczymy co z tego wyjdzie. Wieczorem zaprosiłem znajome Peruwianki i naszych misjonarzy na kolację z okazji naszego Święta Narodowego do knajpki serwujacej argentyńską wołowine. Wyżerka była prima sort i nawet nie taka droga biorąc pod uwagę niezłą klasę lokalu. Nazajutrz przed szóstą wystartowaliśmy z powrotem do Marco gdzie dotarliśmy okolo 11. Następnego dnia ks Henryk i Lilian pojechali do selwy gdzie znajduje się misja Henia. W sobotę wraz z Krzyskiem, dwoma Peruwiańczykami (Ianem i Marcosem) pojechaliśmy do Andamarci. Trasę około 180 km jedzie się 5 - 6 godzin. Wąskie drogi na których szczególnie fajnie wyglądają mijanki, i trasa z 3500 m npm (Marco) poprzez góry wokół jeziora Ponachanca 4500 m npm potem zjazd do Comas tak okolo 3700 m npm i kolejny wjazd tak na okolo 4700 - 4800 m npm po drodze mija się czynną kopalnie miedzi, srebra i ołowiu, i już zjazd do Andamarci tak na 2700 mm npm po drodze mijając tzw. balkon diabła gdzie jedzie się chwilę do góry żeby za moment zjechać komplikacja polega na tym, że w ogole nie wiadomo co jest z drugiej strony bo oczywiście jest tam zakręt i z jednej strony jest osuwające się zbocze a z drugiej taki drobny spadek gdzie slychać jak toczą się spod kół kamienie do znajdującej się kilkaset metrów niżej rzeki. Urocze wrażenia. W Andamarce spotkalismy Peruwiańczyków opiekujących się plebanią Francisco jest nauczycielem nauczania poczatkowego oraz dyrektorem w miejscowej szkole podstawowej, jego żona Jessica prowadzi drobną restauracyjkę - fantastycznie gotuje - a dzieci to 7 letni Sebastian i 3 letnia Angelika (Anielcia). Sebastian to chrześniak Krzyśka a Anielcia to chrześniaczka Antka Lichonia. Fantastyczna dziewczynka więcej mnie nauczyła po hiszpańsku niż wszystkie inne Peruwianki ale cóż dzieci mówią nieskomplikowanym językiem i na tyle wolno żeby taki stary gamoń jak ja mogł je zrozumieć. W Andamarce byliśmy do poniedziałku po drodze zaliczając targ na którym handlowano wszystkim czym się dało. Poczynając od AGD, poprzez ubrania, żywność do leków bo tak chyba można określić facetów sprzedających maści z tłuszczu wężów (faktycznie rozgrzewają i koją ból) i skóry wężów mające leczyć złamania. Jak twierdził pan sprzedający te skóry (w środku było jeszcze mięso węża) złamanie nawet otwarte goii się w ciągu jednego, góra dwóch dni tzn zrastają się kości. Niestety nie chciał przystać na mój eksperyment - zaproponowałem, że złamię mu nogę i jeśli zrośnie się w ciągu dwóch dni to kupię cały ten jego towar i zorganizuję mu kampanię reklamową w Polsce. Prawdopodobnie z braku czasu lub nadmiaru innych obowiazków nie przystał na moją propozycję. W poniedziałek pojeździliśmy trochę po okolicy, obejrzelismy nowy kosciół który wymaga wykończenia i po południu pojechaliśmy do Marco. Przed wyjazdem pierwszy raz w życiu spotkałem się z taką rozpaczą z powodu Krzyśka i mojego wyjazdu z Andamarci. Mała Anielcia jak Rejtan własnym trzylenim ciałem zagradzała nam drogę do wyjścia - dobrze że nie darła na sobie koszuli. Do domu dotarliśmy wieczorem. Następnego dnia Bogdan pojechał do Heńka pomóc mu w bierzmowaniach i pierwszych komuniach które tu w Peru odbywają się właśnie na przełomie listopada i grudnia - rok szkolny kończy sie między Bożym Narodzeniem a Nowym Rokiem. W międzyczasie byliśmy z Krzyśkiem w Huancayo - wizyta w bankomacie, a potem byliśmy z Lilian na kolacji - w zasadzie pożegnalnej bo Ona wyjeżdża w połowie grudnia via Szwecja gdzie mieszka jej siostra do Polski, gdzie będzie pracować w Centrum Formacji Misyjnej w Warszawie prowadząc konwersacje z księżmi przygotowywującymi się do wyjazdu na misje. W piątek tu musze się pochwalić przetestowałem moje międzynarodowe prawo jazdy czyli pojechałem sam i wrociłem z Huancayo czyli samodzielnie pojeździłem po Peru tak 90 - 100 km. Niestety lub na szczęście Policja mnie nie kontrolowała. W sobotę wraz z Krzyśkiem, Ianem i Marcosem pomalowaliśmy tzw. mój pokój a przy okazji korytarz w plebanii i dokonaliśmy małych przemeblowań. Możliwe, że na skutek tych porządków uda się w plebanii zorganizować pokój gościnny na dwa trzy łóżka. I to tyle co u nas się dzieje. W przyszłym tygodniu jedziemy kupić meble do pokoju - to taki mój wkładzik w misje moich kolegów, a na początku czeka mnie prawie samodzielna wyprawa do Andamarci tzn. Krzysiek jednym autem ja drugim i razem mamy zawieść tam na wycieczkę około 20 dzieci z Marco. Przez Andy z przedszkolakami może być wesoło. Pozdrowionka dla wszyskich PL.

 
« PoczątekPoprzednia123456789NastępnaOstatnie »